czwartek, 29 lipca 2010

pierwszy dzień w Łodzi - początek finału....

Dzień dzisiejszy spędziliśmy głównie na działce u ojca chrzestnego Bartka. Dzieci poczuły się znowu jak na wakacjach, a ja poraz kolejny spotkałam się z życzliwością i gotowością do pomocy. Wieczór minął nam spokojnie z pomocą ukochanej Cioci Basi, która uczestniczy w naszym życiu od kiedy sprowadziliśmy się z USA do Polski. Ja odczuwam zbliżający się finał, a raczej początek wielkiej niewiadomej....choć mam przekonanie, że Julek urodzi się jak starsze dzieci - dwa dni po terminie. Dobrze by było, bo jako Poznanianka, lubię mieć wszystko zaplanowane. A tu się jednak okazuje, że życie nam funduje takie niespodzianki, które nigdy nie przeszłyby nam nawet przez głowe....Dziś sobie jednak uświadomiłam jedną rzecz: wiele rodzin przeszło już przez to co nas czeka....i żyją......my też musimy i będziemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz