wtorek, 9 listopada 2010

na kardiochirurgii

W poludnie dotarlam do Julka. Chyba mnie rozpoznal, bo jak mnie zobaczyl do sie usmiechnal.:)Jest slabiutki, cichutki, blady, ale nie siny. Ledwo jest w stanie uniesc troche raczke. Lezy prawie nieruchomo...Tylko sie usmiecha do mnie:)Nawet nie ma jeszcze sily pic mleka - dostaje jedzenie sonda. Jutro bedziemy sie konsultowac z laryngologiem, zeby sprawdzic, czy Julek zapomnial jak sie ssie, czy na razie nie ma sily jesc. Nawet placz, ktory przed operacja mial taki donosny, zamienil sie w ciche kwilenie. Lekarz podkreslil, ze Julek mial bardzo ciezkie przezycia. Ale powolutku zdrowieje. Puls - 160, saturacje-80. Lekow dostaje tyle, ile ja w ciagu calego mojego zycia chyba nie bralam.Ma podlaczone stale 3 kroplowki, do tego dostal Benecol, Luteine, antybiotyk i lek rozzedzajacy krew(zapomnialam jak sie nazywa). Czopki, kropelki, zastrzyki, kroplowki, cewnik, wenflony w szyi i nodze, pelno "dziurek" po domiesniowych zastrzykach.....Tylko jego usmiech mnie przekonuje, ze to wszystko jest tego warte....

1 komentarz: